Euro Tramp - Travel Agency

Wycieczki po Dubaju, Abu Dhabi

piątek, 05 sierpień 2011 11:40

Wątpiący na pielgrzymce

Written by
Rate this item
(0 votes)

Plac Św. Marka - WenecjaTo moje wspomnienia z wyjazdu do Włoch w marcu 2000 roku. Kilka ciekawych sytuacji miało miejsce. Jeśli masz czas - poczytaj...


Dzień Pierwszy Sobota
No, jakoś udało się wstać choć nie było lekko. Tańce i piwko poprzedniej nocy dały znać o sobie. O 9 rano byłem na Dworcu Letnim. Za chwilę podjechał autobus, a po jakichś 20 minutach już jechaliśmy na południe. Siedziałem w przytulnym, acz średnio wygodnym miejscu, na samym końcu po prawej stronie. Niestety - młodych ludzi w moim wieku echo, nie mówiąc o płci przeciwnej. Pierwszy dłuższy postój w Przerzeczynie za Wrocławiem na obiad. Mój składał się z flaków i pierogów z mięsem - okraszonych prawdziwie domowym smalcem. Żeby tak za tanio na prowincji było to bym nie powiedział. Kontrola graniczna, to sprawdzenie czy jesteśmy na czarnej liście. Przejazd przez Czechy pełne zabawnych jak dla nas nazw i haseł reklamowych. Późnym wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Znojmo tuż przy granicy z Austrią. Na kolację rosołek i filet z kurczaka z frytkami - dobre. Do picia, nie byłbym sobą, Pilsner Urquell i wszystko gra. Wieczorem chwilę zadrżałem, że zapomniałem ładowarki do telefonu, a tak chciałem się kontaktować z Włoch. Na szczęście jednak się znalazła. Pokój dwuosobowy, ale nie mam towarzysza (szyszki).




WiedeńDzień Drugi Niedziela
Rano msza, ale ja w tym czasie pod prysznicem. Zastanawiam się jak to wszystko będzie skoro tyle modlitw po drodze, a jeszcze msze. Jakoś to się ułożyło. Na śniadanko pełno jedzenia. Wielkie plastry szynki i sera. Zjadam swoje i zaprzyjaźnionej emerytki, dla której już teraz jestem pełen podziwu, że wypuszcza się na taką imprezę. I już niedługo potem siedzimy w autokarze i przejeżdżamy przez granicę czesko-austriacką (szybka odprawa). Niedaleko za granicą strefa wolnocłowa z wyjątkowo tanimi alkoholami i papierosami. Oczywiście rzucam się w wir zakupów żeby zrobić paru osobom prezenty. Około godziny zajmuje nam przejazd do Wiednia. Po drodze (deutsche ordnung) wspaniale zadbane i we wzorowym porządku winnice i inne uprawy. Do stolicy Austrii dojeżdżamy mając Dunaj po prawej stronie. Zastanawiamy się czy tu też jest zatruty. Wyżej z tej samej strony wzgórze Kahlenberg, na którym nasz król Jan III modlił się przed bitwą z Turkami (nota bene jedna z ważniejszych bitew w historii Europy). Wjeżdżamy do miasta. Urzekające. Mnóstwo zachowanych starych kamieniczek. Wąskie ulice, dużo przestrzeni dla pieszych. Zwiedzamy park miejski ze złotą rzeźbą Johanna Straussa i wielkim zegarem na ziemi, który wystający z trawy ku zdumieniu działa. Spacer uliczkami miasta (zaczynamy od opery). Prawdziwie piękne zegarki, biżuteria - przepych. Zwiedzamy katedrę świętego Stefana. Po raz pierwszy zagajam po angielsku sprzedawcę kartek (nie myślałem, że będzie to tak częste w czasie dalszej podróży). Wchodzimy na podwórko domu Mozarta (kto z nas go zna? Ja przynajmniej nic o nim nie wiem poza tym , że był wybitnym kompozytorem, ale czego? Zwiedzamy kompleks pałacowy - Hofburg. Imponujące. Czym jest nasz Wawel, albo Zamek Królewski - zaścianek. I już wsiadamy do autokaru. Nawet nie ma kiedy wysłać kartek, proszę ludzi na ulicy żeby wrzucili do skrzynki. Jedziemy przez Austrię. Te widoki. Chciałoby się mieć domek na jednym z takich zboczy i karmić oczy tym widokiem. Ale sielanka niespodziewanie się kończy, bo zatrzymuje nas straż celna. Austriak pyta mnie ile wiozę "sznapsu" a ja zgodnie z prawdą naiwnie opowiadam i pokazuję gdzie mam. No i głupota dostaje skrzydła. Muszę wynieść cały mój majdan i na dodatek z czeluści bagażnika wyjąć swoją torbę, a przy tym pobrzękują butelki kupione przez innych. Austriacy zadawalają się jednak ofiarą jednej osoby. Muszę zapłacić cło za kupiony towar, bo można wieźć tylko 1 litr alkoholu. Cierpliwie znoszę upokorzenie i szkołę. Na koniec zostaję jeszcze obdarzony sympatycznym mrugnięciem oka od mojego prześladowcy. Jako przedstawiciel biura czuję się cholernie niezręcznie, że mam tak małą wiedzę i za nią pokutuję, gdy inni bardziej obeznani ze światem wychodzą z tej sytuacji obronną ręką. Parę godzin czuję się głupio i żałuję pieniędzy (drugie tyle co zapłaciłem w strefie wolnocłowej). Widoki jednak znowu zachwycają, a wyjazd z Austrii cały autokar przyjmuje z ulgą - nawet ksiądz. Nocleg w rejonie Udine w miejscowości Sabbiadoro. Pierwsze palmy i roślinność śródziemnomorską. Elegancki hotelik, z bardzo przytulnie urządzonymi pokojami. Pierwsza włoska obiadokolacja. Nie za bardzo wiadomo o co chodzi. Najpierw pakujemy sobie do miseczek sałatę czerwono-zieloną polaną sosem sałatkowym. Biorę do tego nawet suchą bułkę, bo w Wiedniu nie zdążyłem nic kupić do jedzenia. Cały dzień postu. Na szczęście niosą jeszcze coś. To rosół. Trochę podobny do naszego chociaż inne zielsko, ale smaczny. Na drugie plasterek podsmażonego mięska z fasolą. Wszyscy wszystko zjadają i idą spać. Tym razem jeszcze nie zobaczę Adriatyku.


PadwaDzień Trzeci Poniedziałek
Taki wspaniały pokoik i włoskie kafle w łazience, a trzeba wcześnie wstać, bo dzisiaj ciężki długi dzień. Pierwsze włoskie śniadanie. Krucha bułka (jeszcze tym razem kawałek wędliny), słodka bułka, dżem. Niektórzy zbierają wielkie szyszki przed odjazdem. Myślę, że zdążę to jeszcze zrobić później w innym miejscu, ale jestem w błędzie. Młodzi Włosi czekają na autobus do szkoły. Strzelają korkami kapiszonami, a jest przed ósmą. U nas młodzi jakby jednak inni. Wjeżdżamy na pierwszą włoską autostradę, omijamy Wenecję i pędzimy do Padwy. Jestem w lekkim stresie, bo nie zdążyłem wymienić dolarów na liry. Zwiedzamy bazylikę św. Antoniego. Dotykam z innymi jego płyty nagrobnej (jakby dziwnie tłustej) i przechodzę do kaplicy z relikwiami (trumna, szaty). Pierwszy raz widzę jak przechowywano średniowieczne części ciała zmarłych świętych. Specjalne misternie zdobione złote relikwiarze, czasami przypominające monstrancję. W szybkim tempie i bez przewodnika udało mi się znaleźć język i szczękę, a były jeszcze paznokcie i jak przeczytałem wcześniej kawałki z drzewa, na którym ukrzyżowano Jezusa. Już w tej chwili wiem, że tempo wycieczki jest szybkie i nie będę miał czasu żeby się dłużej zatrzymywać przy tym co mnie interesuje. Oglądam przed bazyliką ogromny konny pomnik kondotiera rzeźbiony przez Donatella. Piękny ryneczek, kwiaty, balkoniki uliczki, ale już musimy wracać, bo czeka na nas Florencja. Po drodze wymieniam dolary, dopiero potem się przekonam, że pośpiech to zły doradca. Jeszcze Andrzej robi mi zdjęcie przy fontannach na pięknym słonecznym placu. Bez żalu myślę o chłodnej Polsce. Pierwsi Japończycy wszędobylscy i nowoczesne małe aparaty fotograficzne. Florencja wita nas wspaniałym słońcem. Mamy chwilę oddechu, bo trzeba kupić kartę na wjazd autokaru. Pierwszy więc raz w tym roku siedzę sobie na ławeczce obok drzewka oliwkowego i wystawiam twarz do słońca. Zwiedzanie rozpoczynamy od rzeki Arno, a potem Mostu Złotników. Tyle tu pięknych kobiet i ludzie inni, weseli. Pierwszy raz stykamy się z szaleństwem skuterów. Przemykają setki. Mnóstwo straganów z pamiątkami. Koszulki znanych piłkarzy ligi włoskiej. Na moście fotografuję popiersie Benvenuta Celliniego, znanego rzeźbiarza i złotnika. Dla współczesnych symbolu powodzenia wśród kobiet (podobno to miejsce spotkań tych co szukają). Przechodzimy malowniczymi uliczkami. Symbol Florencji dzik nie chce moich lirów, znaczy się bogactwo mnie ominie. Jak opisać urok tych zakamarków i zabytkowych domów, kościołów. Na głównym placu miasta udaje się znaleźć czas na hamburgera (na nasze jakieś 13 zł) i słynne włoskie lody (prawdziwie smaczne). Wspaniała fontanna Neptuna i wielkie rzeźby włoskich mistrzów. Katedra ze wspaniałą kopułą i naprzeciw jej wejścia złote drzwi - arcydzieło. Patrzę na młode Włoszki, które w niedbałych pozach leżą albo śpią na schodach do katedry. Jak bardzo się różnimy. W kościele Œwiętego Krzyża (po włosku Santa Krocze) oglądamy grobowce wybitnych Florentyńczyków (Michała Anioła, Rafaela, Machiavellego, Galileusza i innych). Jeszcze autokar zabiera nas na wzgórze nad miastem skąd podziwiamy jedyny w swoim rodzaju widok na rzekę Arno, mosty, wyróżniające się wielkością dwa kościoły, na tle miasteczka, w którym nie ma ani jednego bloku. Wysyłam SMS-y i dzwonię do przyjaciela, żeby opowiedzieć co widzę, bo muszę się z kimś podzielić. Wsiadamy w autokar i wieczorem dojeżdżamy 70 km za Rzym do Fiuggi. Spędzimy tu trzy noce. Pierwszy raz dostaję jedynkę. Stare mebelki trochę przypominają wystrój pokoju babci, ale już łazienka nowoczesna. Mogę też po paru dniach pogapić się w telewizor. Przy kolacji obsługa dwoi się i troi żebyśmy byli zadowoleni. Przyjemne chwile, czujemy się dowartościowani. Uczymy się włoskiego MOLTO, MOLTO BENE i inne sformułowania, aby pochwalić kelnera czy kucharzy, albo dostać dokładkę. Mile zdziwieni jesteśmy smakiem włoskiego piwa i już leżę w pokoiku i myślę, że jakoś się udało losowi wypędzić mnie trochę w świat.


Colosseum - RzymDzień Czwarty Wtorek
Piękny poranek. Po śniadanku kombinowanym (mleko z płatkami, bułka z dżemem, ciastka, suchary) wracamy na autostradę - dzisiaj nie trzeba ciągną toreb - zostają w hotelu. Dojeżdżamy do miejscowości Cassino. Po prawej stronie wzgórze, na którego zboczach zginęło ponad 1000 naszych rodaków. Kupujemy wiązankę i wjeżdżamy serpentynami na górę. Wysokości zapierają dech. Z każdą chwilę miasteczko robi się mniejsze, a ludzi już nie widać. Wspaniała panorama na miasto, a ja siedząc z tyłu autokaru myślę co za piekło tu musiało być - góra jest tak stroma, że trudno by było zwyczajnie na nią wejść gdyby nie było drogi, a tutaj młodzi chłopcy walczyli i ginęli. Zwiedzamy piękny klasztor benedyktynów, zniszczonego przez artylerię amerykańską. Niewiele zostało z tak starego klasztoru. Oto pomiot XX wieku i naszej cywilizacji. W tej chwili klasztor jest odnowiony i robi nadal duże wrażenie. Z tarasu widok na polski cmentarz z wielkiem orłem. Już za chwilę tam jesteśmy. Piękna słoneczna pogoda. Zielony szpaler żywopłotu wiedzie nas w kierunku ich miejsca spoczynku. Idę sam. Chwila zadumy nad zawiłą historią naszej ojczyzny. Przed wejściem tablica z nazwiskami poległych. Większość z terenów wschodnich Rzeczypospolitej zagarniętych przez Armię Czerwoną, ale znalazłem np. urodzonego w Nowym Jorku. Dziwne chwile, gdy czytam polskie nazwiska tak daleko od Polski. Znajduję też urodzonego w Zaleszczykach, gdzie pradziadek był funkcjonariuszem straży granicznej. Las krzyży i biały żwir. Tablice nagrobne. Polscy księża odprawiają mszę i uczestniczę w niej całym sobą. Czuję się Polakiem. Za czarnymi okularami oczy robią się mokre, ale się nie wstydzę. Oglądam groby żołnierzy i ich dowódcy generała Andersa. Powoli wracamy do autokaru. Ciekawostka. Polskim cmentarzem opiekuje się od lat włoska rodzina, najpierw ojciec teraz syn. Od lat zawsze przyjmuje Polaków. Powrót serpentynami już mniej przestrasza, ale wysokość i widoki robią wrażenie. Jedziemy do Rzymu. Wjeżdżamy Via Appia oglądamy ogromne mury zbudowane jeszcze przez starożytnych. Na drzewach cytryny i pomarańcze, palmy, inny świat. Kierowcy kluczą uliczkami i wysadzają nas w Watykanie. Mamy chwilę czasu, bo Dorota (ze stowarzyszenia osób niepełnosprawnych) załatwią audiencję z papieżem. Idę w kierunku bazyliki. Plac Œw. Piotra robi imponujące wrażenie. Ciepłe słoneczko i serce z zachwytu śpiewa. Dzwonię do mamy opowiedzieć jej co czuję, a dowiaduję się o śmierci siostry dziadka. Zderzenie euforii z rzeczywistością, ale bardziej przemawia do mnie to co widzę. Podchodzą do mnie Australijczyk z Francuzką. Chcą zaprosić na spotkanie na placu młodzieży katolickiej, ale w czwartek będziemy już za Rzymem. Idziemy do bazyliki i oczy mi prawie wypadają. Żałuję, że nie potrafię w żaden sposób opisać i opowiedzieć piękna wnętrza. Wspaniałe rzeźby, kopuła, nagrobki papieży, podziemia z grobem Œw. Piotra. Marmury, złoto, zdobienia, a Polak jest papieżem. Znad Tybru ruszamy na wieczorne zwiedzanie. Najpierw Piazza Navona. Jestem o 18 tam gdzie miała być zbiórka (mieliśmy chwilę przerwy żeby obejrzeć fontannę 4 rzek Berniniego, więc biegałem po placu, a chciałem też kupić ładne kartki), ale nikogo nie ma. Krążę jeszcze następne pół godziny po okolicy, wśród pomalowanych, poprzebieranych dzieci (koniec karnawału), ale nikogo nie znajduję. Nie wiem gdzie poszli. Powoli robi się ciemno, a ruch na ulicach, podwaje lekkie zaniepokojenie. Wracam do autokaru, ale nie ma go. No i robi się nieciekawie. Przedstawiciel biura znowu w opałach. Powoli strach ustępuje. Kupuję mapę, dzwonię do autokaru i dowiaduję się, żę będzie tam skąd wysiadaliśmy, ale za 45 min. Na własną rękę idę więc jeszcze coś zobaczyć (Piazza del Poppolo, Via del Corso). Muszę jednak szybciej wrócić żeby tym razem nie narobić kłopotów. Siedzę sobie na murku na moście nad Tybrem i oglądam panie na skuterach. Za chwilę dobiega mnie gwizd. Grupa wróciła. Nie zobaczyłem Panteonu, fontanny Di Trevi (czyżbym nie wrócił do Rzymu) i Hiszpańskich Schodów. Pilotka była zdenerwowana, ale szczęśliwa, że wszystko w porządku. W autokarze przyjmuję telefon od Adama (jedyny w czasie całego wyjazdu telefon z Polski). Jestem smutny, że los coś mi daje a coś odbiera. Chciałem wielkim chaustem i wielkim pędzie połknąć jak najwięcej Rzymu, ale się zaksztusiłem. Wracamy na noc do Fiuggi. Jak zwykle bardzo miła kolacja, która trwa pewnie z godzinę i jest okazją do zwolnienia tempa i normalnych rozmów. Odczytują 15 nazwisk osób, które podejdą bliżej do papieża. Jako ostatnie nazwiska pilotka proponuje "największego pechowca" (ma na myśli austriackie cło i zagubienie), czyli mnie. Czuję się nieswojo, że ja będę mógł być tak blisko papieża. Zresztą zbytnio chyba nawet w to nie wierzę, zbyt mało realne. Wieczorem piszę te kilka kartek do Polski.




Spotkanie z papieżemDzień Piąty Środa
Wyjątkowo wcześnie trzeba było wstać. Chyba o 5.00. Wszystko ze względu na audiencję u papieża. W środy w Rzymie bywa większy ruch i pilotka zabezpiecza się na wypadek korków. Już przed ósmą jesteśmy na placu Œw. Piotra i wchodzimy do przydzielonego nam sektoru. Niestety cały czas jesteśmy w cieniu, a papież pojawia dopiero się punktualnie o 10.00. Zmarzliśmy solidnie. Ale co się działo to się działo. Najpierw widziałem z bardzo bliska, i papieża, i jego wehikulik i imponującą ochronę, która cały czas pilnie obserwowała trasę przejazdu. Po uroczystości (jako że akurat Popielec), było jeszcze posypywanie głów wybranych kardynałów popiołem. Po polsku było niewiele, a życzenia z okazji Dnia Kobiet poszły po włosku. No i przyszedł najważniejszy moment, w którym nasza grupka wybrańców mogła podejść aż do samego tronu papieskiego. Stałem jak słup soli, ale w końcu wykszusiłem z siebie pozdrowienia "w imieniu Poznaniaków". Odpowiedział z uśmiechem "O! Poznań". Ucałowałem jeszcze papieski sygnet i długo czułem się bardzo lekki - nigdy nie zapomnę tej chwili. Tak to grzesznik, choć może nie taki wielki (ale to już nie moja sprawa oceniać), miałem sposobność znaleźć się tak blisko jednego z największych autorytetów. WatykanAlbo więc nie jest ze mną tak źle, albo było źle i ma być lepiej. Po południu czekały nas dla mnie największe rzymskie atrakcje - pomniki starożytności. Wielkie posągi Kastora i Polluksa, jedyny konny posąg cesarza rzymskiego Marka Aureliusza, wilczyca karmiąca Romulusa i Remusa, a potem Forum Romanum. Niestety nie można było z najbliższej odległości obejrzeć resztek kolumn i starożytnych napisów. Teren jest ogrodzony, żeby do końca nie zniszczyć tych skarbów cywilizacji, ale w przyszłości po odpowiednim zabezpieczeniu będzie chyba możliwy spacer wśród tych ruin. Mam nadzieję tam wtedy być. Byłem w więzieniu mamertyńskim gdzie przetrzymywano Piotra i Pawła. Najwięcej czasu spędziliśmy wokół Colosseum podziwiając wielkość i kunszt starożytnych architektów. Niestety już nie zdążyliśmy wejść do środka. Miałem trochę więcej czasu żeby zobaczyć łuk triumfalny Konstantyna Wielkiego. I już powoli zaczynało zmierzchać i jechaliśmy do Fiuggi.




Dzień Szósty Czwartek
Tym razem lepiej się pospało. Jedziemy do Asyżu, a widok gór i górskich rzek zapierający dech. Apeniny. Nawet mnie budzą po drodze żebym patrzył a nie spał. Krajobraz z wysokimi wiaduktami i z rzadko rozsianymi po górach domkami rozciąga się na przestrzeni dziesiątków kilometrach. Nie piszę już o tunelach, bo to coś zwyczajnego. Tylko pierwszy jest atrakcją. Dojeżdżamy do Asyżu. Spacer w kierunku w bazyliki Św. Franciszka. Już po chwili orientuję się, że nie wziąłem aparatu (fotograficznego). Zbiegam na dół, ale autokar już znika, więc niestety, ale nie zrobiłem wielu zdjęć, które chciałbym zrobić. Na szczęście przed wejściem do zabudowań bazyliki pilotka tym razem na mnie czeka. To miłe z jej strony, ale ma już taki balast w postaci pracownika biura. Docieramy do starej piwnicy, w której nasz ksiądz odprawia mszę. Tym razem wszyscy obecni, ale nawet mam ochotę w niej uczestniczyć. Atmosfera jest szczególna. Już trochę znam życie bohatera tego miejsca i szanuję go. Po mszy brat Lucjan, franciszkanin który na codzień pracuje w Rosji oprowadza nas po skarbach bazyliki. Najpierw małym schodkami sprzed setek lat wchodzimy nagle do dolnego kościoła z bardzo starymi freskami Giotta. W powietrzu wyczuwa się (albo przynajmniej ja) wyjątkowość tego miejsca. Wspaniałe malowidła w tej jakby piwnicy. Nawet ślad po Rimininaszym świętym - biskupie Stanisławie (który został skazany przez Bolesława Szczodrego-Smiałego za zdradę, a został kanonizowany właśnie w tym kościele). Schodzimy jeszcze niżej odwiedzamy grób świętego Franciszka i salę pamiątek po nim. Wychodzimy po schodach na dziedziniec, a potem zwiedzamy kościół górny. Tu widać ślady trzęsienia ziemi w 1997 roku. Na sklepieniu brakuje fresków, które odpadając zabiły czwórkę zakonników (w tym Polak, który przyjechał do zakonu dwa tygodnie wcześniej). Po wyjściu z kościoła spacerujemy w kierunku ratusza małymi krętymi uliczkami. To piękne miasteczko. Czas nas jednak goni więc nie dochodzimy do samego centrum i schodzimy w dół. Zjeżdżamy autokarem do San Damiano, gdzie Franciszek spędził większość życia i gdzie zmarł. Tu oglądamy jedyny w swoim rodzaju kościółek w kościele. Jedziemy do San Marino. Główny punkt wycieczek dla Polaków. Co za wjazd. Oj stroma ta góra. Coraz ciekawszy krajobraz bo jesteśmy coraz wyżej. Wreszcie dojeżdżamy na parking. Tu jak się okaże będziemy mieć najwięcej czasu dla siebie. Najpierw pilotka prowadzi nas dla sklepu, z którym pewnie współpracuje od dawna. Wita nas głośny krzyk sprzedawcy i wariackie częstowanie różnymi trunkami. Nie pcham się tam. Szukam wina dla mojej szefowej. Sprzedawca ciągle krzyczy. Poleca wino - lepsze od mszalnego, po którym wszystkie grzechy odpuszczone, co wywołuje delikatny sprzeciw księdza w tylnych rzędach. Generalnie jednak bawi go również ta atmosfera i w jakiejś mierze daje się jej ponieść. Kupuję wino i wychodzę. Rodacy kupują kartonami. Piętnastolatka stara się o moje towarzystwo, żeby miała opiekuna i mogła zapalić świeżo nabytą zapalniczką. Nie podoba mi się to zbytnio i sam ruszam żeby zobaczyć co tu do zobaczenia. Już po chwili przystaję i wpatruję się w zachód słońca za panoramą gór. Wchodzę małymi uliczkami cały czas do góry. Dochodzę do tarasu widokowego. Jeszcze kilka zdjęć. Czegoś takiego dotąd nie widziałem, ale najpiękniejszy widok czeka na mnie na samym szczycie gdy robi się już ciemno. Miasto połyskuje w dole. Wietrznie. Ostatnie sklepiki zamykają i ludzi prawie nie widzę. Co za chwila. Jestem sam z daleka od wszystkiego, nawet od towarzyszy wycieczki. Potem dopada mnie strach czy aby zapamiętałem dobrą godzinę odjazdu, ale wszystko było w porządku. Chciałbym kogoś przywieźć do kawiarenek na szczycie San Marino i w sąsiedztwie zabytkowego kompleksu zamkowego przeżyć to jeszcze raz z kimś. To prawdziwe katharsis i zwieńczenie wycieczki. Na dole opowiadam moje wrażenia. Wszyscy robili zakupy. Nikogo nie interesowało miasteczko. Wypijam jeszcze jakieś niebieskie wynalazki w jednym ze sklepów. Sprzedawca jest bratem prowadzącego "Polityczne graffitti" w Polsacie. Wszędzie zaproszenia w języku polskim i polscy sprzedawcy. Jeszcze oglądam plakat Stinga, który będzie tu dwunastego w niedzielę (w Polsce będę na koncercie w poniedziałek trzynastego) i jedziemy do Rimini. Powoli dociera do mnie, że niestety to już ostatni nocleg w hotelu. Staram się dowiedzieć od hotelarza ile do morza. Wynika nieporozumienie, bo moje "morze" zrozumiał jako "miasto". Docieramy jednak do prawdy, a potem nad morze. Pierwszy raz widzę Adriatyk nocą. Nie czujemy się zbyt pewnie, bo młode grupy młodzieży zaczynają się budzić do życia. Jeszcze przed hotelem kobieta po pięćdziesiątce opowiada anegdotę z życia o "biciu konia" i idziemy spać. Jutro się dowiem, że wielu starało się jeszcze wykorzystać maksymalnie ostatnią noc.




Dzień Siódmy Piątek
Wstaję wcześniej. Idę jeszcze pospacerować nad morzem. Wielka plaża, mnóstwo hoteli. Chyba wolałbym jednak wypocząć w bardziej ustronnym miejscu. Zbieram muszelki dla siostrzeńca - w Polsce takich nie ma. Miły chłód poranka i słoneczko, ale po kilkunastu minutach robi się taka mgła, że nie widać na 10 metrów. Po pierwszym naprawdę włoskim śniadaniu kontynentalnym tj. bułce i malutkim dżemiku pakujemy torby już na dobre. Wyjmiemy je dopiero w Polsce. Przejazd do Wenecji jednak trochę trwa. Wreszcie dojeżdżamy. Cieplutko. Mam ochotę spacerować w krótkim rękawku, ale przestrzegają przed wiaterkiem na kanałach i słusznie. Wsiadamy do vaporetto - wodnego tramwaju. Co za miasto, nie ma ulic. Płyniemy. Co chwilę z jednej lub drugiej strony kanału przystanki. Ludzie wsiadają, wysiadają. Jadą do pracy, do szkoły. Powoli wyłania sią Kanał Wielki. Mnóstwo zabytkowych domów i pałacyków. Boczne uliczki z pięknymi mostkami, ale my płyniemy na plac św. Marka - na ostatnim przystanku wysiądziemy. Po drodze tłok na wodzie: tramwaje, gondole z Japończykami (to droga atrakcja - podobno 100 USD na godzinę), taksówki wodne, łodzie transportowe. Ostatnie łyki tej wyjątkowej włoskiej atmosfery i to Wenecjajeszcze w takim mieście. Docieramy do miejsca przeznaczenia. Tłoczno, mnóstwo turystów i piękna pogoda. Oglądam z bliska Pałac Dożów, zerkamy na Most Westchnień przez który prowadzono skazanych na śmierć i wchodzimy na plac św. Marka. Ile tu gołębi. Myślę - właściwie nie mam szans uchronić się przed atakiem z góry, ale jednak nic takiego się nie stanie. Wchodzimy do bazyliki. Wyjątkowe mozaiki, tak stare przedstawienia biblijne, kunszt żyjących setki lat temu. Posadzka pofałdowana. Ziemia opada, woda wygrywa bitwę. Powoli Wenecja się topi. Dwa razy do roku nawiedza ją tzw. wysoka woda. Poziom podnosi się miejscami ponad metr. Wracam do bazyliki. Na końcu oglądamy arcydzieło złotników z Konstantynopola ukradzione przez krzyżowców - złoty ołtarz, który powala pięknem ze scenami biblijnymi. Wszystko ze złota i mnóstwo szlachetnych kamieni: pereł, rubinów, szafirów. Jaka szkoda, że tak szybko musimy iść dalej. Mamy chwilę wolnego czasu. Pilotka załatwia restaurację. Obchodzę plac i kilka uliczek. Nie udaje się wejść na dzwonnicę, bo już zamykają. Idziemy do włoskiej restauracji. Zamawiam pizzę żeby coś się najeść - inni tortellini lub spaghetti. Smakuje. Raczymy się do tego winem. Wypijam może szklankę. Andrzej zauważa, żę kręci mu się w głowie. Za chwilę cała grupa robi się bardzo hałaśliwa. W świetnym humorze opuszczamy lokal. Okazuje się, że wracam już na tramwaj. Nie będzie spaceru do mostu Rialto. Zbyt mało chętnych (ja i pilotka). Na szczęście działa wino, bo byłbym zły. Czekam długo na nasz stateczek, ale nasz numer nie przypływa. Okazuje się, że musimy wrócić z przesiadką. Jeszcze raz mam okazję zobaczyć kanały Wenecji, robi się mglisto i chłodno. Koło 19.00 autokar rusza w drogę do Polski. Robimy mały wieczorek gitarowy i chóralne śpiewy. Później jednym okiem oglądam puszczony dla nas film "Skrzypek na dachu", ale zasypiam. W nocy na stacji benzynowej robimy zakupy i dalej w drogę.


Dzień Ósmy Sobota
Właściwie czuję się całkiem dobrze, jak na przejechanie takiej odległości. Nad ranem kupuję jeszcze na czeskiej stacji benzynowej ulubione Pilsner Urquell. Znowu przejazd przez pokryte ciągle śniegiem polskie góry. Chciałoby się jeszcze tu trochę pobyć. Jedziemy, jedziemy. Pod koniec podróży podziękowania, wymiany adresów i trochę żal, że już koniec. O 15.30 jesteśmy koło ronda Kaponiera. Pożegnanie, wysiadam i znowu muszę myśleć co na obiad.


Jeśli potrzebujesz przewodników lub map po Włoszech zajrzyj tutaj.




Read 3331 times Last modified on piątek, 05 sierpień 2011 15:28

Jesteś tutaj: Home