Euro Tramp - Travel Agency

Wycieczki po Dubaju, Abu Dhabi

Tunezja

Tunezja (1)

piątek, 05 sierpień 2011 11:37

Sahara i góry Atlas

Written by

marzec 2002

14.03.2002
TunezjaNieoczekiwanie jestem w Tunezji w Hammamecie. Od czwartku, gdy zapadła decyzja minął zaledwie tydzień. Niestety tym razem prezes nie wyłożył pieniędzy. Zrzutę (czyt. pożyczkę) zrobili Ela (z pieniędzy firmowych, Zbyszek i mama (dolary). Wstałem o 5.oo rano. O 6.3o ruszyliśmy Lechem (z p.Kazimierzem - powtórka z Egiptu) do W-wy. Szybka przesiadka do autobusu, odprawa paszportowa i lot. Najpierw nad kołdrą z chmur. Potem wysoko nad widocznymi polami, lasami (standarowa wysokość 10.000 metrów). Siedziałem przy okienku, bo Tunezyjczyk, który nie miał ochoty się przeciskać pozwolił mi to miejsce je zająć.
Sam często wychodził na Rothmansa(?!). Po jedzeniu, gdy już wytarłem sobie usta papierową chusteczką nagle Tunezyjczyk sięgnął po nią.


Oddarł sobie połowę. Zastanawiałem się czy on nie widział, że już ją używałem, ale nawet gdyby tak było i tak by to dla niego nie grało roli. Po chwili bez pytania wziął sobie drugi kawałek chusteczki. Tym razem zaciekawiony obserwowałem spod oka co robi. Zwijał je na kształt tamponu i pakował między zęby. Chyba krwawiły mu dziąsła... W ten to sposób na wstępie przekonałem się o różnicach kulturowych. Na walizki czekaliśmy około godziny, ale nie denerwowałem się jak niektórzy. Wmawiałem sobie, że rozumiem różnicę między ludźmi Zachodu, a Polakami, a Arabami i ich stylem pracy. Monastir
Tak naprawdę nie śpieszyło mi się, bo temperatura na dworze wynosiła 26°C, co było na pewno o kilkanaście stopni więcej niż w Polsce (Poznań pożegnał mnie deszczem ze śniegiem). Z Tunisu pojechaliśmy do miejscowego kurortu Sidi Bou Said. Sporo parek (cieplej ubranych od nas rozochoconych słońcem) przesiadujących w malowniczej kafejce z widokiem na morze, port, a wszystko to na dużym wzniesieniu. Zaserwowali nam herbatę miętową z pinią. Wracając pstryknęliśmy trochę zdjęć. Jestem nawet miło zaskoczony urodą tutejszych dziewcząt. Nie wiem czy nie przekraczam pewnych granic gapiąc się na nie. Nota bene w naszej grupie jest kilka młodych dziewcząt, ale raczej żadna z nich. Z Sidi Bou Said pojechaliśmy do Hammametu. Jesteśmy zakwaterowani w niezłym hotelu Nahrawess****. Tu też Kazimierz nie mógł otworzyć swojej walizki. Gdy wreszcie zamek puścił wykrzyknął ze zgrozą, że to nie jego walizka. Szczęście w nieszczęściu kobieta (rzeczy w torbie na to wskazywały) wyjechała również z Eximem więc była duża nadzieja, że jest też w naszej grupie. Tak też było i przygoda zakończyła się na śmiechu i wykrzywionym otwieraczu do butelek, który przyczynił się do odkrycia zagadki. Na kolacji, gdy poczułem zapach arabskiego jedzenia trochę się wystraszyłem, bo organizm pamiętał zapach i kojarzył z nim moje męki egipskie. Wypiliśmy z Kazimierzem po pół Tyskiego i zaraz idziemy spać. Zadzwoniłem do Kaśki, ale.... tylko nagrałem się na skrzynkę.
To był długi dzień. Jest 23.oo. Chciałem jeszcze posiedzieć z dziewczynami, ale gdzieś się zmyły.


15.03.2002
To nie był super dzień. Cały czas gonitwa po hotelach, po prostu praca, którą wykonywałem jednak od niechcenia. Z Hammametu pojechaliśmy do Sousse (hotel Riadh Palms****). Nie mam co ze sobą zrobić i większość czasu spędzam z Kazikiem. Jakoś nie mogę się znaleźć w towarzystwie. Było ciepło w ciągu dnia choć wiało. Chyba trochę się przegrzałem, bo strasznie marzłem wieczorem



16.03.2002
Amfiteatr rzymski - El JemWstaliśmy o 6.oo rano, bo program dnia miał być bogaty. Z Sousse pojechaliśmy na południe do El Jem zobaczyć amfiteatr rzymski. Byłem zachwycony. Bardzo dużo zostało, a najlepsze że praktycznie cały jest udostępniony zwiedzającym. Biegałem z aparatem (1 DT - fotografowanie) zaaferowany. Po wyjściu z amfiteatru pewien Arab nad wyraz nachalnie chciał mi sprzedać mapę. Można rzec, że lekko mnie nią uderzył w klatkę piersiową.
Odszedłem szybko zniesmaczony w kierunku autobusu. Po chwili zauważyłem brak mojego długopisu (z którym zdążyłem się już zaprzyjaźnić) w mojej kieszonce noszonej na szyi. Był to prezent, który dostałem rok czy dwa lata temu w urodzinowym prezencie. Wróciłem więc i zauważyłem jak następuje innych turystów. Nie byłem pewien czy mi go ukradł, czy może zgubiłem go gdzieś wcześniej. Podszedłem do niego i bezradnie bez składu i ładu coś klepałem, ale po chwili już wiedziałem że mi go ukradł, a za moment zauważyłem Parkera przypiętego do jego kurtki.
Był na tyle bezczelny, że nazwał go souvenirem. Nie było mowy żebym mógł odpuścić i po chwili zdenerwowany, ale szczęśliwy wracałem z długopisem do autokaru. Po drodze kupiłem zamówione przyprawy curry, szafran i inne. Z El Jem pojechaliśmy w okolice Gabes, gdzie oglądaliśy oazę, tzw. morską (prawdopodobnie było za dużo czasu do obiadu). Stamtąd ruszyliśmy w kierunku Matmaty.
Zatrzymaliśmy się obejrzeć "księżycowy krajobraz". Krajobraz księżycowyRzekomo kręcono tu Gwiezdne Wojny, ale tak naprawdę było to gdzie indziej. Ale widok piękny. Sfotografowałem małego wielbłąda, który przywiązany za nogę zarobiał dla właściciela. Pojechaliśmy na obiad do hotelu Diar El Berber****. Wkomponowany w skały, stylizowany na groty Berberów, ale bardzo luksusowy. Później zajrzeliśmy do rodziny berberyjskiej. Jest tam prąd i woda, ale nie chce mi się wierzyć żeby na stałe tam mieszkali. Tym bardziej, że z tyłu za górą widziałem w dole inne okafalkowane wejście z anteną satelitarną. Opuściliśmy Matmatę i skierowaliśmy się do Douz - miasta, za którym zaczyna się piaszczysta pustynia. Resztę dnia spędziliśmy na innych atrakcjach. Najpierw pływaliśmy w krytym basenie ze zbyt ciepłą wodą (trudno było dłużej pływać). Część ludzi kąpała się też w basenie zewnętrznym (tu z kolei woda była bardzo zimna). Po kolacji, na której serwowano wino Haut Mornag zostałem na dole. Trochę mnie chyba wzięło, bo kupiłem dziewczynom następne. Nie było najtańsze. Potem siedzieliśmy przy basenie gdzie pito i hałasowano.
Trochę pogadaliśmy, ale byłem już nieźle wstawiony. Wróciłem do pokoju budząc z konieczności Kazika.


17.03.2002
To był dzień pełen wrażeń. Zaczęło się od lekkiego bólu głowy po winie i słabego śniadania (fatalna jajecznica), ale potem było już tylko coraz lepiej. Najpierw pojechaliśmy polatać. Zostałem wyróżniony i jako pierwszy ubrałem się w kombinezon i z pomocą Włocha - pilota oderwałem się od ziemi na motolotni. Huk był spory, ale radość i adrenalina na wysokim poziomie. Najpierw darłem się z emocji, że super, że lecę, że nie mam jak i z kim się podzielić. Potem spokojnie, ale raczej mocno się trzymając oglądałem okolicę. Przelatywaliśmy nad piaskami pustyni, starą częścią miasta pochłoniętą przez Saharę. Oglądałem z góry domy lub raczej zabudowania, wspaniały gaj palmowy i nasze hotele.
Zastanawiałem się przy tym wszystkim czy coś będę czuł jak gruchnę z tej wysokości na ziemię. Drzemka w cieniu Clio - Douz
Po około 10 minutach lotu, nad wyraz łagodnie wylądowaliśmy. Po mnie była jeszcze spora kolejka amatorów mocnych przeżyć. Za tę atrakcję zapłaciłem 35 dinarów (ok. 25 USD). Po powrocie do hotelu szybko się pakowałem, bo rzeczy miały już być w autobusie, a my przygotowywaliśmy się do wyprawy na wielbłądach. Ubraliśmy się w suknie i szmaty na głowy (1 DT). Za przyjemność przejażdżki na wielbłądzie - 10 DT. To jest mimo wszystko dosyć tanio. W Egipcie zapłaciłem prawie trzy razy tyle i było dwa razy krócej, ale tam pod piramidami. Nuri (nasz pilot) zapakował mnie na białego wielbłąda, którego nikt nie chciał dosiąść, bo był nieco "obśrupany". Na trasie prezentował się nieźle i był całkiem duży. Zaprowadzili nas między piaskowe wydmy, gdzie czuć było już trochę ducha pustyni. Zrobiliśmy sobie serię zdjęć i wróciliśmy. Nie dałem napiwku chłopakowi, który prowadził wielbłądy i teraz trochę mi głupio przed sobą samym. Sądziłem, że skoro zapłaciłem 10 DT, to wszystko zostało opłacone. Błąd. Za każdy drobiazg liczą na napiwek. Po obiedzie, który był w sąsiednim hotelu Sahara Douz ruszyliśmy w kierunku słonego jeziora. Tam autokar zatrzymał się i kupiliśmy róże pustyni (Sting - Desert Rose). Wyschnięte jezioro jest płaskie jak patelnia i tylko od strony północnej ograniczają je wzgórza. Następnym etapem było miasto Tozeur. Bardzo mi się spodobało, bo jest tu chyba trochę czyściej i ładniej niż w miejscach, które dotąd widziałem (nie licząc miejscowości nadmorskich). Zobaczyliśmy Ogród Botaniczny i Zoologiczny.
Wspaniały przewodnik (znowu nie wpadłem na czas, żeby dać mu jakiś grosz), który zabawnie opowiadał o roślinach i zwierzętach, a na koniec zorganizował małe show. Wielbłąd pił Coca-Colę, a sam układał na głowach (ale również na bluzkach, rękach) uczestników wyjazdu skorpiony, warany, salamandry i inne boże stworzenia. Sahara w Douz
Dotarliśmy wreszcie do hotelu (Palm Beach*****). Pierwszym etapem było znalezienie bankomatu w mieście (gotówka już się skończyła). Poszliśmy więc z zawsze chętnym na przechadzki Kazimierzem do miasta. Po drodze pytaliśmy, którędy należy iść i słyszał to pewien młody dorożkarz, nie dawał nam spokoju i koniecznie chciał nas tam zawieźć. Ostatecznie zgodził się na proponowaną przez nas bardzo małą sumę. Trochę rozmawialiśmy po drodze i ostatni mój przyjacielski tekst urwał się, gdy koń z dorożką huknął w stojące na poboczu całkiem nowe BMW. Na szczęście nic się (chyba) nie stało.
Wracając kupiłem wreszcie kartki i pamiątkę dla Kasi (symbol berberyjski). Po super-kolacji byłem jeszcze raz w mieście (tym razem pieszo, bo dorożek już nie było i w towarzystwie ekipy młodych), ale wieczorem nic się już nie działo. Muszę jeszcze dodać, że obejrzałem w hotelu taniec brzucha przy akompaniamencie arabskiego zespołu.


18.03.2002
ChebikaPobudka o 6.oo rano. Przed 8.oo podjechały pod hotel Toyoty Landcruisery koloru białego. Wpakowaliśmy się do nich po 6 osób. Dojechaliśmy asfaltem do pasma gór Atlas. Tam kawałek przespacerowaliśmy się (Chebika) i wsiedliśmy dalej.
Jeepy zatrzymały się jeszcze przy wodospadzie Tamerza i zniszczonym przez ulewy mieście. Najciekawsza była ostatnia faza przejażdżki, gdy pędziliśmy po pustyni stepowej obijając się o ściany i dach samochodu. Niesamowite wrażenia. Zjedliśmy obiad w restauracji w małej miejscowości i zapakowaliśmy się do autokaru, który już na nas czekał. Po drodze do Monastiru zobaczyliśmy jeszcze Kairouan - wielki meczet. Dojechaliśmy do celu trochę zmęczeni po 18.oo. Po kolacji jak zwykle podlewanej winem poszliśmy do baru na lotnisko. Grupa była mocno rozczarowana, gdy okazało się, że to zwykły bufet, w którym serwują alkohole. Wypiłem z Piotrem i Karolem ze Szklarskiej po trochę BUCHY (potem dowiedzieliśmy się, że to wódka z fig). W hotelu rozkręciliśmy dyskotekę i do drugiej trwały tańce.


19.03.2002
Ciężko mi było wstać po wczorajszym, ale musiałem skoro chciałem zjeść śniadanie. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przebudzeniu było wypicie reszty Coca-Coli. Wziąłem chłodny prysznic i mniej więcej doszedłem do siebie. Po śniadaniu ruszyliśmy na zwiedzanie hoteli w Monastyrze. Dostaliśmy godzinę wolnego na zobaczenie miasta: mauzoleum Bourgiby, medina - stare miasto, twierdza (wstęp 2 DT + 1 DT za fotografowanie, którego jednak już nie miałem więc nie zapłaciłem).
Potem znowu gonitwa po hotelach w Sousse. Teraz czekam na kolację.Przydrożny grill
Zapomniałem napisać, że obiad jedliśmy w hotelu Amir Palace***** w Monastyrze, a potem pół godziny wylegiwaliśmy się na plaży przy basenie.
Ciekawostka! W pokoju hotelowym nie mogliśmy uruchomić telewizora. Zgłosiliśmy fakt w recepcji, ale osoba która miała coś poradzić nie przyszła, więc zszedłem jeszcze raz im przypomnieć. Usłyszałem, że możemy uruchomić telewizor pod warunkiem, że uiścimy kaucję 30 DT. Zapowiadało się, że tym razem w ogóle nie obejrzymy telewizji, ale padała jeszcze jedna propozycja: "Przyjdzie człowiek z pilotem i uruchomi telewizor" (który ma cały czas grać).

No i oglądam TV Polonię. Ekipa zbiera się w jakimś pokoju chwytając dzień lub raczej noc. Ja, nie.


20.03.2002
No i się wyspałem, ale tym samym straciłem może dobrą imprezę. Poszedłem po śniadaniu na plażę. Poleżałem sobie, a od czasu do czasu wskakiwałem do wody dla ochłody (temperatura wody podobna do tej w Bałtyku, więc nie tak najgorzej). Po kilku godzinach pojechaliśmy na obiad do super hotelu Palm Marina*****. Potem obejrzeliśmy Port El Kantaoui. Bardzo malownicze miejsce. Przypomina porty w południowej Francji czy Chorwacji. Spacerowaliśmy z Dorotą. Zawieźli nas do Sousse, gdzie raczej kupowaliśmy niż oglądaliśmy. Wróciliśmy dorożką.
Trochę piecze mnie gęba. O 20.oo mamy wieczór pożegnalny - kolacja i potem jakieś atrakcje (taniec brzucha). Jutro pobudka 2.45. Wylot z Tunisu 7.3o.


21.03.2002 Epilog
Dziecko na ulicach SousseReklama dla polskiego turystyMiało już nic więcej nie być napisane, ale jeszcze muszę parę słów dodać. Sama kolacja i taniec brzucha nie porwały zmęczonych już mocno uczestników wycieczki. Po zakończeniu części oficjalnej pożegnania udałem się wraz z kilkoma nie usatysfakcjonowanymi do dyskoteki w hotelu Marhaba Beach. Zresztą chyba byliśmy w dwóch dyskotekach. Trochę potańczyliśmy i już musieliśmy wracać, bo zrobiło się już po drugiej. Wróciłem mocno wstawiony do pokoju, ale z drugiej strony cieszyłem się, że nie będę musiał już spać, bo zaraz pobudka. Położyłem się więc tylko na chwilkę... Po minucie czy dwóch był telefon - budzenie. Kazimierz wstał i zszedł z walizką na śniadanie. Tym razem nie miałem najmniejszej ochoty na jedzenie, a nie chciałem zbytnio żeby mój towarzysz oglądał moją zmęczoną nocą twarz.
Nie wiem jak to się stało dość, że obudził mnie telefon. Nie miałem go ochoty odbierać, ale był tak nachalny, że znalazłem w sobie siłę. W słuchawce usłyszałem zdenerwowany głos Kazika, że wszyscy już siedzą w autokarze i zaraz wyjazd. Podobno próbował mnie budzić już drugi raz. Tym razem galopem (nie musiałem się ubierać) znalazłem się w autokarze. Głos miałem bardzo niski jednoznacznie wskazujący. Próbowałem usnąć w autokarze, ale miałem problemy. Ostatecznie jednak obudził mnie głos dobiegający z głośników informujący, że dojeżdżamy do Tunisu. Odprawa przebiegła szybko. Zdążyłem jeszcze wymienić ludziom dinary na euro, wejść do kibla i zaraz siedzieliśmy w samolocie. Tu również miałem problemy z zaśnięciem. Co chwilę się budziłem, a arabski pilot co jakiś czas wpadał w dziurę, by po chwili wznieść się znowu w górę. Byłem prawie pewien, że oto nadszedł wreszcie ten dzień, gdy przypieczętuje lot samolotem haftowaniem. Oczywiście śniadania nawet nie dotknąłem, co zbytnio Kazika nie zdziwiło. Do ostatnich chwil lotu nie byłem pewien czy dolecimy - góra, dół, góra, dół. Dokonywałem mistrzowskich operacji samokontroli, aby nie splamić się rzyganiem. Zatrzymanie samolotu było dla mnie prawdziwym szczęściem. W Warszawie powiało chłodem, zarówno w atmosferycznym sensie słowa, jak i przy pożegnaniach. Wszyscy już byli myślami gdzie indziej. Kupiliśmy w Orbisie bilety na pociąg i dotarliśmy na Centralny. Wlokłem za sobą walizkę, która chybotała się na dwóch kółeczkach. Kazik bez świadków nie miał litości - "Panie Arku - pije się z umiarem!!!" - gadanie. W takiej sytuacji jak moja chciało się pić bez umiaru. Musieliśmy sporo czekać na pociąg do Poznania. Wykorzystałem czas na rzyganie i zakup tabletki na ból głowy. Było bardzo ciężko. W pociągu wreszcie zasnąłem mocniej i obudziłem się prawie trzeźwy co uradowało nie tylko mnie, ale i Kazika, który już naczytał się z mojej twarzy wielotomowe dzieło poprzedniej nocy. Na dworcu zaś czekała Kaśka.

Ciekawe przewodniki i mapy Tunezji znajdziesz tutaj.




Jesteś tutaj: Home Tunezja